niedziela, 14 października 2007

Czego boi się Smolorz?

Troche nie na temat Uniwersytetu Śląskiego, ale nie mogłem zlekceważyć Michała Smolorza, absolwenta Politechniki Śląskiej
Czy Michał Smolorz, publicysta katowickiego dodatku do „Gazety Wyborczej” czegoś się boi? Takie wrażenie można mieć, czytając jego felieton „Lustrator w akcji” http://miasta.gazeta.pl/katowice/1,35068,4469901.html
To chyba o mnie. Nie rozumiem jedynie dlaczego Smolorz wprowadza Czytelników w błąd i kłamie. Otóż nie jest prawdą, że:[…]„Redaktor postanowił zabrać się za teczki regionalnej śmietanki dziennikarskiej. Mile połechtało mnie, że zostałem wytypowany do prześwietlenia już w pierwszej grupie, widać opublikowanie sensacji, że Smolorz współpracował, było warte przekopania się przez tony archiwaliów”.
Smolorz sobie pochlebia i zapewne przecenia swoja role w solidarnościowym podziemiu. Otóż prawdą jest, że uczestniczę w ogólnopolskim projekcie badawczym IPN pt. „Inwigilacja środowisk dziennikarskich i twórczych przez Służbę Bezpieczeństwa”. Nie ma to jednak nic wspólnego z „szukaniem haków” na kogokolwiek, a już na pewno nie na Pana. Do red. Smolorza zadzwoniłem, aby porozmawiać o pewnym projekcie telewizyjnym, o którym piszę, bo uważam go za eksperta w tej branży. Takie przynajmniej stwarzał wrażenie.
W czasie rozmowy zapytałem się, czy ma zamiar ujawnić tych, którzy na niego donosili. Przeglądałem bowiem teczkę jednego z Tajnych Współpracowników, dziennikarza, który na niego w latach 80. kablował. Podałem nazwisko i pseudonim TW. Smolorz powiedział, że swoją teczkę z archiwum czytał, bo ma status pokrzywdzonego, ale ujawniać „Andrzeja” nie zamierza. Dlaczego? Bo chce okazać miłosierdzie. I to była cała rozmowa na ten temat.
„Dlaczego mam mścić się na koledze, który pod pseudonimem >>Andrzej<<>>Andrzej<< nie zaszkodził mi w niczym, wszystkie jego sprawozdania to bezwartościowy bełkot, na kilometr pachnący odwalaniem wymuszonej pańszczyzny. A domyślać się mogę okoliczności, w jakich autor został pozyskany (by nie rzec przymuszony) do współpracy - raczej powinienem mu współczuć, niż obrzucać błotem. Sam nie wiem, jakbym zachował się na jego miejscu. Niech mi więc Kolega Redaktor wybaczy, że nie przyłączę się do zespołu piętnującego tego nieszczęśnika i jemu podobnych. Nie mam ani powodu, ani ochoty” – pisze w swoim felietonie Smolorz.
Otóż M. Smolorz się myli. Niezbyt dokładnie odrobił zadanie domowe. Ów TW „ Andrzej” kapował nie tylko na Smolorza, którego SB inwigilowała w ramach Sprawy Operacyjnego Rozpracowywania „Mercedes”, ale na wielu innych. „Andrzej”, dziennikarz, był kapusiem bardzo szkodliwym. Był agentem Wydziału IV SB, tego który zajmował się walką z Kościołem.
Kolejna pomyłka (?) Smolorza, który pisze w felietonie:
„Studiując własną teczkę, przyjrzałem się dobrze kolejnym wpisom na archiwalnej karcie ewidencyjnej. Wynika z niej, że Znany Redaktor Lustracyjny nie był pierwszym, który postanowił zajrzeć w moją przeszłość pod przykrywką „badań naukowych” czy „przygotowywania publikacji dziennikarskiej” - biorącym się do roboty z nadzieją znalezienia pogrążającej mnie sensacji. Uprzedził go już inny Bardzo Znany Regionalny Lustrator, byli też nieznani mi gorliwcy.”
To dowód na to, że Smolorz swoich akt w ostatnim czasie w archiwum IPN nie czytał (gdyby tak było to wiedziałby, że czytelnia w tej instytucji bynajmniej nie jest pomieszczeniem klimatyzowanym), a i studia były pobieżne.
Oprócz mnie teczkę SOR „Mercedes” czytali jedynie archiwiści i historycy IPN. Natomiast teczkę TW „Andrzeja” czytał również red. Andrzej Grajewski z „Gościa Niedzielnego”. Miał do tego prawo, bo TW „Andrzej” donosił także na niego.